Kryzys w diecie.

Kryzys w diecie.

8 dni się nie odzywałam, nic nie napisałam, nic nie nabazgroliłam, niczym się z Wami nie podzieliłam. Aż sama się dziwię, że przy takim zapale jaki miałam tyle dni nic nie pisałam. Winna jestem usprawiedliwienie….? Dziś jestem nie w humorze. Zima wiosną mnie dobija, brak słońca mnie dobija, marudzący Kuba też mi nie pomaga, Maciuś, do którego trzeba powtarzać to samo kilka razy, mąż, który też swoją szpilkę potrafi włożyć – mam doła i mam dość. Najchętniej to bym wlazła do łóżka, wzięła kubek z herbatą, dobrą książkę i ….. czekoladę no i dzień spędziła pod kołdrą. Szarówka za oknem, nic mi się nie chce, nic bym nie robiła. A już na pewno szlak trafił moją dietę. Potrzebuję się podbudować więc co robię – jem słodycze. Cieszyć się, smucić? Lubię słodycze wiec się cieszę, smutno mi bo to zaburza moją dietę. Raczej mam wyrzuty sumienia, w psychologi to się nazywa dysonans poznawczy. Ten cały wyjazd do Przemyśla na święta wywrócił moją dietę do góry nogami. Pyszne ciasta, które upiekła mama, sałatki, jajka w majonezie, pieczona babka babci 🙂 palce lizać. Nie wiem jak wy ale ja byłam przy zdrowych zmysłach i nie zamierzałam z tego zrezygnować. Oczywiście starałam się jeść mniejsze porcje ale jeść przysmaki wielkanocne. Szynka i boczek domowej roboty, żurek na śniadanie z białą kiełbaską ….już mam ślinotok i zaczyna mi burczeć w brzuchu. Do tego w drugi dzień świąt w lany poniedziałek były chrzciny Kubusia. Zrobiłam pieczone udka bez skóry w przyprawach – no dobrze to jest dietetyczne, ale już pieczone ziemniaki mniej :). Gulasz na karkówce, kiełbasie z pieczarkami i zielonym groszkiem mmmmmm pycha. No i alkohol (puste kalorie), a dokładnie malinówka, która smakowała jak sok malinowy. Spożywana w towarzystwie kuzynek i szwagierek była jeszcze smaczniejsza, a ile przy tym było zabawy i śmiechu 🙂 Nie piłam alkoholu od bardzo dawna, a malinówka smakowała jak nigdy. W ciąży zero alkoholu !!! Później tęż nie, bo karmienie, bo człowiek niewyspany, bo zmęczony …. Ale nie możemy żałować czegoś co sprawiło nam przyjemność.

Zrezygnowałam też z siłki, bo jestem zmęczona, pomyślałam, że odpocznę trochę w domu, że doładuję akumulatory ale tak naprawdę źle się z tym czuję, że na nią nie chodzę. Ale to tylko laba do końca tygodnia, czyli 5 dni. Od poniedziałku kontynuuję swoją dietę. Jak człowiek zmęczony, niewyspany to i zły, załamany i tak jest ze mną.

W domu rodziców czyhało ogrom niebezpieczeństw na Kubę, a to wymagało większej uwagi z mojej strony. Kuba, który już raczkuje i stawia pierwsze kroki przy kanapie, krześle czy ławie był zainteresowany wszystkim, bo wszystko to było dla niego nowe. Próbował wyzwań z kwietnikiem mamy – musiałam go schować, później była ogromna doniczka z kaktusem – no nie na żarty – osunęłam. Ślepy i stary pies Misiek i jego miska pełna psich kulek – kulki z buzi wyciągnęłam, miskę Miśkowi zarekwirowałam, a sam właściciel poszedł na podwórko ryć nosem w śniegu. Suma sumarum trzeba było Kubusia bardziej pilnować i na niego uważać. Chętnych do pomocy było sporo bo i dziadkowie, ciocie, wujki, prababcia ale największa odpowiedzialność zawsze spoczywa na rodzicach – czyli na mnie 🙂 Ok mąż też bardzo pomagał. Do tego przygotowania do świąt i chrzcin, zakupy, porządki, pieczenie, gotowanie – dobrze, że i tu było komu pomagać. W nocy nie mogłam odespać, bo wstawałam do młodego, który jakoś więcej marudził, spał niespokojnie. Mąż się śmiał i tłumaczył, że „to szatan z niego wychodzi”. Mimo, że był to bardzo miły wyjazd w rodzinne strony, by i równie męczący. 

Oczywiście nie zamierzam porzucać swojej długoletniej przyjaciółki – diety. Teraz postaram się powoli wrócić do swojego rytmu jedzenia i związanych z tym zwyczajów. Na dobry początek pooczyszczam organizm. Tu potrzeba jest woda, dużo wody – oczywiście do picia. To pozwoli przepchać zatkane jelita, lepiej się wypróżnić. Nie radzę wskakiwać na wagę po takim świątecznym szaleństwie, bo wiadomo, że pojawi się na niej wynik, który nas tylko zdołuje. Ja zamierzam się zważyć w poniedziałek, kiedy to znów wrócę do regularnego biegania na fitness i do diety. Wtedy wynik powinien być najbardziej miarodajny i powie nam ile przytyliśmy.

Dla wszystkich, którzy się nie poddają, podnoszą się i próbują dalej podsyłam obraz z abstrakcją, obraz z kostkami do gry. Nasze odchudzanie, to trochę jak te kostki, nigdy nie wiemy co nam w życiu wypadnie, jakie pokusy na nas czyhają za rokiem. Ważne by wierzyć w siebie i mieć nadzieję, że dotrwamy, że osiągniemy cel – a zielone kostki są tego symbolem.

obraz z abstrakcją