Pociążowa nadwaga.

Pociążowa nadwaga.

Nadwaga po ciąży to problem nie jednej kobiety – świeżo upieczonej mamy. Jedne z nas przyjmują to jako coś oczywistego, coś nad czym wystarczy chwilę popracować i osiągają swoją sylwetkę z przed ciąży. Inne z nas uważają, to za życiową tragedię i nie radzą sobie psychicznie ze zbędnymi kilogramami. I to moim zdaniem jest największy dramat, bo niezadowolona, zdołowana i rozdrażniona mama to rozdrażnione, pobudzone, dorastające w złych emocjach dziecko.

Ja w obu ciążach przytyłam po 22 kg. tak, tak …. było to sporo i sporo pracy kosztowało mnie i kosztuje (właśnie zrzucam po drugiej ciąży) wysiłku.

Ale zacznę od od początku – pierwsza ciąża. Należało by wspomnieć, że zawsze miałam lekką nadwagę, zawsze byłam tu i ówdzie bardziej okrągła, już jako dziecko to byłam małym serdelkiem. Oczywiście kiedy zaczęłam dojrzewać i interesować się chłopakami i chciałam wyglądać jak moje koleżanki – wieczne chude, zaczęłam stosować różne diety. Oczywiście co młoda dziewczyna może wiedzieć o odchudzaniu mając 13 może 14 lat i to prawie dwadzieścia lat temu. No i jak się można domyśleć wszystkie moje diety – formy nie jedzenia – kończyły się fiaskiem.

No ale przyszedł taki moment zadowolenia w moim życiu że przy wzroście 166 cm ważyłam około 63 kg i to był stan rzeczy, który odpowiadam mi w 100% – tak jak mówiłam zawsze była okrągła więc nie jestem zwolennikiem strasznej chudzizny. Osobiście uważam, że kobieta tu i ówdzie powinna być okrągła. Schudłam o ile pamiętam bo się zakochałam 🙂

No dobrze wróćmy do mojej pierwszej ciąży. Kiedy dowiedziałam się że zostanę mamą, to miałam znowu lekką nadwagę – około 6 kg. Odchudzanie nie było już ważne i nie miało sensu. Tyłam regularnie po 2 kg na miesiąc (wiem, wiem dużo) dziewięć miesięcy dało murowane 18 kg. A pod koniec ciąży kiedy przyrost dziecka jest największy przybierałam na wadze ok 3kg. W sumie 22 kg w ciąży plus moje 6 kg sprzed ciąży. Masakra, jak szłam rodzić Maciusia ważyłam 92 kg – to chyba mój życiowy rekord. No dobrze, muszę to przyznać – nie oszczędzałam się w jedzeniu. Realizowałam słynne motto „jestem w ciąży, jem za dwóch”. Moi drodzy ja się wiecznie odchudzałam i jak wreszcie mogłam jeść bez wyrzutów sumienia – bo przecież jestem w ciąży – no to jadła, jadłam. Uwielbiam jeść.

Oczywiście moje 92 kg było do przełknięcia dla mnie, nie darłam sobie włosów z głowy, w tym czasie najważniejsze było dziecko. Po powrocie ze szpitala i tych pierwszych emocjach młodej mamy, układaniu rytmu dnia mojego małego, niewyspanych nocach nie wznak mi było nawet myśleć o wadze. Ale już po miesiącu wlazłam na tą nieszczęsną wagę i okazało się że ważę 77 kg. To całkiem nieźle pomyślałam. Zaznaczę, że nie karmiłam małego zbyt długo piersią – około 3 tygodnie. Ale o tym jak to było z tym karmieniem piersią to osobna historia. No to miałam około 10 kg by wrócić do wagi sprzed ciąży no i 6 kg by osiągnąć dobrą wagę – w sumie 16 kg. No jest to do zrealizowania ale nie było to łatwe. Nie było mnie wtedy stać na dietetyka, nie miałabym zresztą na niego czasu, bieganie na siłkę tez odpadało – miałam 2 miesięczne dziecko i nie wznak było mi biegać na siłownie. Jak bym miała już tam iść i poświęcić temu czas, to wolałabym przez dwie godziny się wyspać. O prywatnym trenerze mogłam sobie pomarzyć. Mąż wracał z pracy około 17, po jego powrocie starałam się znaleźć chwile czasu tylko dla siebie. Na to by chwilę w spokoju odpocząć, przyłożyć na 15 minut głowę do poduszki, wykąpać się.

Chciałabym dodać bardzo ważną rzecz, nie maiłam do pomocy nikogo ani teściowej, ani mamy. Starałam się, nie nie starałam się tak było – mój mąż miał codziennie świeży obiad jak wracał z pracy. Wszystko było uprane, wyprasowane, posprzątane. A jak przychodzili goście zobaczyć mojego pierworodnego to było nawet upieczone ciasto. Oczywiście przy drugim dziecku jest już zdeeeeeeecydowanie inaczej. Ja pochodzę z rodziny, gdzie z dziada, pradziada uważało się, że to kobieta zajmuje się domem i dziećmi. Musi się tak zorganizować, by w domu było wszystko zrobione. Więc ja się tak organizowałam a wieczorem padałam na pysk, a tu jeszcze trzeba w nocy wstawać do dziecka. Jak teraz oglądam swoje zdjęcia z tamtego okresu, to jestem szara na twarzy, blada, beż życia i wyrazu. Miałam depresje po porodową w 100% ale wtedy o tym nie wiedziałam.

Oczywiście muszę zaznaczyć, że mój mąż jak wracał z pracy pomagał mi jak tylko mógł. Zajmował się Maciusiem, przewiał go, masował mu brzuszek jak miał kolki, kąpał go, a w weekend mogłam się odespać. Kochany ten mój mąż 🙂 Dla tego przesyłam mu obraz z orchideą :). Dobrze, że jesteś kochanie !

A do mojego odchudzania jeszcze wrócę. c.d.n.

Obraz z orchideą

6 komentarzy

Moja Żona też na to cierpiała. Właściwie, to cierpiała cała rodzina. Uważam, że te depresje są generowane przez media i szkoły tak zwanego rodzenia, Kiedyś były babcie, ale teraz babcie są zajęte zupełnie czym innym. Nie wiem, może chdzoeniem do szkół garncarstwa, albo szkół w których uczą jak być wspaniałą babcią.

Ważne, że teraz nasze żony zdane są na rady mediów i zamiast cieszyć się dzieckiem martwią się czy robią dokładnie w taki sposób jak to napisano w książce lub powiedziano w szkole rodzenia.

Byłem w takiej szkole z żoną i na pierwszych zajęciach dowiedzieliśmy się na co może nasze dziecko zachorować lub co może pójść nie tak przy porodzie, Było tych chorób na tyle dużo, że zajęły całe jedne zajęcia. Tak naprawdę ani razu nie usłyszeliśmy dlaczego tak wspaniele mieć dziecko. Same zakazy i nakazy.

Marku, podzielam Cię w 100%. Ja chodząc do takiej szkoły rodzenia, oczywiście wyciągnęłam trochę pozytywnych i później przydatnych mi informacji. Ale wyszłam też z przekonaniem, że kobieta po porodzie musi sobie radzić sama, powinnam wiedzieć wszystko, a już broń Boże bym zawracała głowę położnej i o coś pytać. Totalna znieczulica i przedmiotowe traktowanie – nie omieszkam się podzielić moimi doświadczeniami w tym zakresie i napiszę o tym osobny artykuł. Pozdrawiam.

Mam podobne doświadczenia ze szkołami rodzenia.
Jak już iść, to do naprawdę dobrej.
Moja koleżanka zanim się zapisała zapytała, czy może iść na próbne zajęcia i wiecie co? Tylko dwie szkoły się zgodziły. Poszła i wybrała taką z której jest zadowolona.
Jakbym miała jeszcze raz iść do szkoły rodzenia poszłabym właśnie w taki sposób. Najpierw choć godzinka przed zapisywaniem, a później jak bym widziała, że jest OK to bym się zapisała.

Kasiu, ale taka metoda jest dobra w większych miastach. Ja mieszkam w maleńkim i nie miałam wyboru. Całe szczęście, że dobrze trafiłam. Szkołę prowadziła położna z prawdziwego zdarzenia. Właściwie każde zajęcia kończyły się informacją, że przytulenie maluszka będzie najwspanialszą chwilą w naszym życiu. Miała rację. Od kiedy urodziła się Natalka stwierdzam, że nie ma nic przyjemniejszego w życiu jak ją przytulać.

Świetny blog. Pozdrawiam i będę czytała, a może i czasami skomentuje 😉

Aha, a może napiszesz coś o rozstępach, bo ja mam do teraz z nimi problem, a chętnie się ich pozbędę 😉

Moja droga,

każda z nas ma ten sam problem. Najpierw każą nam jeść aby dziecko urosło, ale po porodzie mamy wyglądać jak modelki.

Bardzo ciekawy jest Twój blog. Z przyjemnością przeczytałam wpis o nadwadze po ciąży. Wiele jest informacji, ale niewiele kobiet pisze o swoich własnych przeżyciach. Na pewno jeszcze nie jeden raz tu zajrzę.

Dziwi mnie jedynie, że prosisz aby komentując Twoje wpisy wpisywać swoje imię, ale sama używasz pseudonimu. Byłoby miło, gdybyś choć imię podała.

Pozdrawiam Alicja

Alu dziękuję za te pozytywne i miłe słowa o mnie i moim blogu. Ludzie to lubią by o nich pozytywnie mówić 🙂
Co do imienia, to chyba to zbędna informacja Ja_Blogerka bardzo mi się podoba i tak pozostanie.
A podawanie imion przez osoby komentujące to wymóg jaki narzuca portal a nie ja. Jeśli ktoś nie chce podawać imienia, może pozostać anonimowy.
Pozdrowionka.

Komentarze są zamknięte.