Złote zasady c.d.

Złote zasady c.d.

W poprzednim wpisie „Jak skutecznie schudnąć?” opisałam pierwsze trzy moje złote zasady, których powinien trzymać się każdy odchudzający. No to przejdźmy od razu do sedna sprawy.

Po czwarte – woda, woda, jeszcze raz woda. Woda a dieta, to nierozłączny element odchudzania. Niestety albo stety musimy pić dużo wody. Dla tych którzy lubią pić wodą, nie stanowi to problemu. Dla tych, którzy nie lubią i wlewają w siebie litry wody na siłę, to jest to problem. Ja do nich należę. Nie przepadam za wodą, a właściwie za jej piciem na siłę. Pamiętam jak zaczynałam odchudzanie po pierwszej ciąży – dla przypomnienia: przytyłam około 22 kg i udało mi się zrzucić 27 kg w około 8 miesięcy 🙂 – też musiałam w siebie wlewać od 1 litra wody do 1,5 a nawet 2 litrów dziennie. Była to dla mnie mordęga, trzeba było pić na okrągło, a mnie się nie chciało. Jak zalewałam się wodą, to było mi zwyczajnie niedobrze, chciało mi się wymiotować. Mam koleżanki, które piją 2l wody a nawet więcej i nie stanowi to dla nich żadnego problemu. Tak na marginesie dodam, że są szczupłe ….. Dla mnie był to problem.

Ostatnio kupiłam sobie książkę Kasia Bosacka cudnie chudnie. Strasznie lubię tą babkę 🙂 No i Kasia – Pani Kasia jak kto woli, nie znamy się osobiście ale myślę, że się nie obrazi jak przejdę z nią na TY. Kasia w swojej książce ma rozdział o piciu wody, sensownie napisany rozdział o różnych rodzajach wody, o gazowanej i niegazowanej, o mineralnej, o źródlanej. O tym, że nie każda woda dla każdego, ile trzeba jej pić – pisze że nawet 3 litry dziennie – chyba bym pękła jak smok wawelski i opowiadano by o mnie we wrocławskich przypowieściach. Nie chcę się tu strasznie rozpisywać o tym jaka wodę najlepiej pić i ile, to zrobiła fajnie Kasia – zapraszam do zapoznania się z lekturą. Wodę pić trzeba więc ja piję. Piję wodę niegazowaną, czasem lekko gazowaną – oduczyłam się pić tylko wodę gazowaną, uwielbiałam bąbelki w wodzie – czasem do nich wracam :). Piję zamiennie raz wodę mineralną, raz wodą źródlaną, a czasem nawet popularną kranówę tylko wcześniej przegotowaną. Dla mnie woda, to woda. Wiem, że należy jej pić dużo i to nie tylko na diecie i na tym się skupiam. W piciu wody pomaga mi też wysiłek fizyczny na siłowni – tam jestem w stanie wypić nawet 1,5 l w czasie dwóch godzin zajęć. Oczywiście zdarzają się dni, że wypijam 3 litry wody – to bardzo dobrze dla diety, dla mojego organizmu ale osobiście dla mnie to uciążliwe, bo ja ciągle biegam do ubikacji. Ciągle chce mi się siusiać. Mam wręcz wrażenie, że co wypije szklankę wody, to za zaraz biegnę ją „wylać” w toalecie. Dzięki wodzi przeczyszczam organizm z toksyn, widać to od razu po moim moczu. Kiedy nie piję wody, jest gęsty, ciemno żółty, intensywny w zapachu, a kiedy piję wodę, to jest prawie przeźroczysty. Zatem woda, woda i jeszcze raz woda.

Po piąte – wysiłek fizyczny czy to w domu, na spacerze, czy na siłowni lub zajęciach fitness. Nic tak nie uszczupla naszego ciała jak spalani kalorii przez ćwiczenia fizyczne. Oczywiście znam ludzi, sama jestem tego przykładem, że można stracić kilogramy będąc na samej diecie – tak było po mojej pierwszej ciąży. Ale pamiętajmy ćwiczenia, przelewanie siódmych potów na siłowni to nie tylko dodatkowy czynnik przy zrzucaniu wagi, ale to też lepsza kondycja, jędrniejsze ciało, bardziej uwidocznione mięśnie ciała. Więc ćwiczmy kiedy tylko możemy i mamy ochotę. A jak nie mamy ochoty to ograniczmy się do diety i fizycznego wysiłku w codziennych czynnościach domowych.

Po szóste – sól – biała śmierć, ukryty zabójca, wróg numer jeden – nasz wróg w odchudzaniu w 100%. Ta biała dama – sól, przyczynia się do chorób sercowych, jest zapalnikiem … wróć bombą zegarową przy powstawaniu nadciśnienia. O ile Kopalnia Soli w Wieliczce jest przepiękna o tyle sól z niej wydobywana mniej nam sprzyja i nie jest naszym sprzymierzeńcem życiowym.

Kasia Bosacka w swojej książce powołując się na badania pisze „przeciętny Polak zjada beczkę soli rocznie, czyli prawie dwie i pół łyżeczki dziennie” – a powinniśmy zjadać jej pół może jedną łyżeczkę dziennie maksymalnie. Tak, tak wiem, ja też o tym pomyślałam – przecież nie sole tyle swoich podtraw kiedy je przygotowuję. Niestety gotowe produkty, które zjadamy, kupujemy na co dzień w sklepie zawierają ogromne ilości soli. Niestety – po raz – kolejny nie mamy w zwyczaju sprawdzać co zawiera dany produkt (sama nie zawsze to robiłam), a czasem zwyczajnie jesteśmy oszukiwani przez producentów produktów. I koło się zamyka – tu na nas krzyczą za dużo solimy, a tu producenci walą soli ile wlezie. Ja zmieniłam swoje „nawyki soleniowe” odkąd na świecie pojawił się Maciuś – lepszej motywacji mieś nie mogłam :). Kiedy przygotowywałam mu pierwsze zupki, posiłki unikałam oczywiście soli. Kiedy gotowałam już zupy wspólnie dla naszej trójki to jej nie soliłam (później trochę na talerzu) i tak powoli odzwyczajałam się do solidnego solenia wszystkiego – pomidora na kanapce, zup, ziemniaków, sałatek warzywnych – naturalną koleją rzeczy było zaakceptowanie przez moje kubki smakowe potraw mniej solonych. No i jak wytłumaczyć Maciusiowi, kiedy widział jak obracałam solniczką w dłoni, że to niezdrowe i on nie powinien, kiedy najważniejsza dla niego w życiu osoba soli. Przecież sól zabija a ja kocham swojego wtedy maluszka najbardziej na świecie. Oczywiście żeby było jasne – nie przestałam solić tylko ograniczyłam solenie w znacznym stopniu. Teraz mogę zjeść kanapkę nie soląc pomidora i ogórka lub sałatkę warzywną dodając do niej jedynie starty czosnek z jogurtem naturalnym.

Do tej pory mam w pamięci zapisany obraz z dzieciństwa, kiedy to latem w niedzielę po południu, rodzice jeździli do piekarni kupując świeże bułki. My w domu jedliśmy je z grubo posmarowanym masłem i grubo pokrojonym pomidorem i oczywiście solidnie posypaną solą. Boże, jakie to było pyszne a już na pewno nie ważne, że białe pieczywo, że dużo masła, że sól – wszystko co nie do końca zdrowe. Kiedy solimy za dużo nasz organizm zatrzymuje wodę, puchniemy przez co czujemy się ociężali, masywni. Ograniczenie soli w diecie + duże ilości wody = kilka kilogramów mniej na dobry początek. Dodatkowo woda „przepływa”,przez nasz organizm, przepłukując go z toksyn. Nie była bym uczciwa, gdybym choć nie wspomniała, że sól ma właściwości in plus ale to już historia na osobny artykuł.

No to się rozpisałam, chciałam jeszcze wam napisać o zbawiennym wpływie warzyw i owoców wiec, będzie ciąg dalszy ciągu dalszego 🙂

A dla fanów wody i przeciwników soli przesyłam obraz brzozy. Zdrowe, rosłe brzuski które niewiele do życia potrzebują ale żyć potrafią nawet 200 lat.

obraz brzozy

5 komentarzy

hej 🙂
jutro mój poniedziałek.. duzo wody bede pić i mało jeść. U nas w Nysie ciągle zima a u Ciebie bloggerko?
pozdrowienia
Monia
jak zwykle trzymam kciuki ja musze zrzucic jakie 40 kg
serio

wiem ze to duzo i nie mam pomysłu jak z tym ruszyc

Monia, to ja Ci nie zazdroszczę moje 12 kg to się chowa przy Twojej 40-tce.
To ja trzymam kciuki za Ciebie.
Postaram Ci jakoś pomóc poprzez mojego bloga ale pamiętaj, że to będzie wymagało czasu.
Pozdrawiam w ten słoneczny poniedziałek 🙂

Naprawdę ładny ten obraz z brzozami 🙂

Nawiązując jednak do tematu odchudzania.
Z mojego doświadczenia dodam, że łatwiej zachować umiar w jedzeniu, gdy potrawy są niesolone, nie słodzone, nie przyprawiane, a do picia przy posiłkach używa się wody.

Może zabrzmi to brutalnie dla naszych kubków smakowych, ale po kilku dniach nasz organizm przyzwyczaja się, a łaknienie samo maleje.

Super, że dzielisz się swoimi doświadczeniami. Ja jednak jestem zwolennikiem solenia, słodzenia i przyprawiania ale z umiarem.
Wodę polecam w 100%. Ja kiedy jadłam posiłki bez smakowe, miałam uczucie wiecznego głodu. Czekałam na posiłek, ten który jadłam niewiele mi smakował, byłam rozdrażniona i znowu myślałam o jedzeniu. Wiec dla każdego coś innego…. jedni lubią stopniowe zmiany inni drastyczne modyfikacje. Pozdrawiam.

Komentarze są zamknięte.